

Między obrazem a zapachem.
Rozmowa twórcy i jego muzy.
Materiał opublikowany na łamach magazynu Elle · 2025
PROMOCJA WYSTAWY "ZAPACH KOBIETY"
On to fotograf, dyrektor kreatywny, facet z wizją i intuicją do kobiet. Ona to aktorka teatralna i filmowa, jego muza, twarz tegorocznej edycji kultowego cyklu portretów kobiecych. Razem to duet, który od lat nie tylko tworzy poruszające portrety, ale też zabiera głos na rzecz edukacji i wsparcia kobiet. Tuż przed premierą jedenastej już odsłony cyklu #ProjektKobiety spotykają się daleko od obiektywu i studyjnych lamp. Bez pozowania, bez reżyserii, za to w rozmowie o życiu, pasji, kobiecości i męskości. Ona pyta, on odpowiada. On wspomina, ona słucha. Modelka i fotograf. Muza i mistrz. Twórca wystawy i jej twarz. Nowa relacja, nowa dynamika i nowa sytuacja, a to wszystko na łamach ELLE. Czas na szczerą rozmowę.

Anna Karczmarczyk: Nie lubisz mężczyzn?
Maksymilian Ławrynowicz: Widzę, że zaczynamy z grubej rury. Może najpierw zaproś mnie na drinka? (śmiech). Wręcz przeciwnie, uwielbiam facetów, po prostu ich nie fotografuję.
Anna: Kobiety są nie tylko głównym tematem Twojej twórczości, ale też ważnym obszarem Twojego zaangażowania poza fotografią. Jakie braki, jakie „niedobory” sprawiły, że tak mocno stanąłeś po ich stronie – walczysz o ich rozwój, wewnętrzne piękno, świadomość? Bo Maksymilian to przecież nie tylko zdjęcia – to też fundacja, edukacyjne podcasty, realne wsparcie.
Maksymilian: To nie dlatego, że nie lubię mężczyzn czy uważam, że kobiety bardziej potrzebują uwagi czy wsparcia. Po prostu dziś – niezależnie od płci – trudno jest być po prostu sobą. Zewsząd otaczają nas ataki, oceny, szufladki, oczekiwania – ze strony rodziny, środowiska czy wręcz całego społeczeństwa. Moją uwagę i pasję skierowałem w stronę kobiet, bo poczułem, że właśnie tam jest więcej do zrobienia. To praca u podstaw.
Anna: Więcej do zrobienia?
Maksymilian: Weźmy przykład z naszego podwórka – w mojej fundacji prowadzisz podcast Sexperience. Wiesz, dlaczego w ogóle go wymyśliłem? Z bardzo prostej przyczyny: uważam, że nasze ciała nie są tylko do ciężkiej pracy i umartwiania się. Mają też dawać przyjemność. Niestety, jedna z moich rozmów na jednej z sesji naprawdę mnie poruszyła. Rozmawiałem z niezwykłą kobietą – dojrzałą, wykształconą, inteligentną. Po sześćdziesiątce. I nagle okazało się, że nie wie, gdzie znajduje się jej łechtaczka. Dla mnie – hedonisty – to był wstrząs. Ale też sygnał, że jest jeszcze mnóstwo do zrobienia, jeśli chodzi o rozmowę o kobiecej cielesności.

Anna: Skoro już jesteśmy przy Fundacji, dlaczego czerwień?
Maksymilian: Pytasz o naszą komunikację wizualną? Cóż, trudno mi wyobrazić sobie bardziej kobiecą barwę niż czerwień. To miłość, cierpienie, pasja, życie i śmierć. Krew jest czerwona, róże są czerwone, szminki są czerwone.
Anna: Wracamy do fotografii. Dlaczego człowiek od marketingu i kreacji zajął się nurtem fotografii, której bliżej do malarstwa niż digitalu?
Maksymilian: Spójrz na to uważniej. Portret kreacyjny to nie tylko zdjęcie ale to opowieść. Od wyboru postaci do odtworzenia, przez research, dobór modelki, briefing, projekt stylizacji, reżyserię kadru, perfekcyjnie ustawione światło, aż po głęboką postprodukcję. Każdy element ma znaczenie. Czy to naprawdę aż tak różni się od budowania konceptu marketingowego? W gruncie rzeczy – to ta sama gra: emocją, przekazem i obrazem.

Anna: Różnią się jednak cele. Gra emocjami. Jak sam kiedyś powiedziałeś: kobieta stoi pomiędzy jasnością a ciemnością. Które nasze odcienie Cię najbardziej intrygują. Mrok czy światło? Poza czerwienią oczywiście (śmiech).
Maksymilian: Każdy odcień, który można uwiecznić na matrycy aparatu.
Anna: Myślisz, że jest miejsce dla tego typu fotografii w mainstreamie? Prasie?
Maksymilian: Myślę, że nie. Na pierwszy rzut oka widać jak bardzo konceptualne i postprodukowane są moje prace, a mainstream kocha hipokryzję. Wszyscy trzeszczą i huczą o zgubnym wpływie retuszu na nierealne wzorce, odmienią słowo „naturalność” i „pewność siebie” przez wszystkie czasy i przypadki, a i tak wszystkie ukazujące się zdjęcia są w ten czy inny sposób przerabiane i tylko “udają” lekkie i naturalne. Po prostu nie są tak bardzo wyretuszowane jak moje (śmiech). Moje prace mają raczej charakter konceptualny, ekspozycyjny. Są zrozumiałe jako całość, którą spina jakaś forma, jakiś parasol narracyjny. Retusz traktuje jako narzedzie. Jedno z wielu. W prasie każde moje zdjęcie musiałoby być opisane komentarzem typu: „Tak ma być, to celowy zabieg, to nie realistyczny czy naturalny portret, wyluzujcie!”
Anna: Ale przecież umiesz w inne rodzaje fotografii. Co cię blokuje przed postawieniem wszystkiego na jedną kartę i staniem się pełnoetatowym twórcą?
Maksymilian: Umieć to jedno, a być w czymś dobrym – to drugie. Ja wyspecjalizowałem się w wąskiej domenie i jestem w niej bardzo dobry. Nie chcę uprawiać innego rodzaju fotografii, w którym będę po prostu dobry lub najzwyczajniej: przeciętny. Poza tym wiem, że gdybym zajął się portretowaniem zarobkowo, szybko straciłbym do tego serce. Fundacja i fotografia to dla mnie misja społeczna, ale też egoistyczna, osobista ucieczka od świata codziennego. W pracy jestem zdystansowanym zawodowcem, a za obiektywem mogę być twórcą. Albo – jak kto woli – artystą.

Anna: Zaraz kolejny wernisaż, kolejna odsłona Twojego cyklu. Jak często masz ochotę rzucić wszystko i uciec w Bieszczady? Wiem, że proces tworzenia wernisażu niekiedy spala Cię doszczętnie.
Maksymilian: Wszędzie tam, gdzie jest ambicja, freak control i chore dążenie do perfekcji – czyli, mówiąc krótko, wszędzie, gdzie jestem ja – jest spalanie (śmiech). Do tego dochodzi czynnik ludzki. Moje wernisaże są rozbudowane, w tym roku towarzyszy mu pokaz mody inspirowany wystawą. Więc już do tego samego “dodatku” trzeba zmierzyć się z modelkami, projektantem, DJ-ką, która tworzy dedykowany set… Trudno fotografowi, który – bądź co bądź – decyduje na sesji, oddać władzę i pozwolić rzeczom toczyć się swoim rytmem.

Anna: Przed nami kolejny wernisaż, jedenasta wystawa. Jak postrzegasz swoją drogę patrząc z tej perspektywy?
Maksymilian: Mój warsztat się zmienił. Mój styl się zmienił. Mój dystans się zmienił. Nie zmieniło się jedno: konsekwencja, determinacja i ciężka praca. Nie znam innego artysty, który od ponad dekady, każdego roku, prezentuje spójną, konceptualną wystawę.
Anna: W tym roku żenisz twoje dwa ukochane tematy: kobiety i zapachy. Tytuł tegorocznej wystawy to “Zapach Kobiety”. Jaką rolę w twoim życiu odgrywają zapachy? Czy odbierasz życie poprzez zmysł węchu intensywniej niż przez soczewkę aparatu?
Maksymilian: To, co powiem, może być zaskakujące, ale wzrok jest u mnie zdecydowanie daleko za zapachem w hierarchii zmysłów. Zapachy to moja miłość – zarówno jeśli chodzi o wspomnienia, jak i po prostu o perfumy. Każdy, kto mnie zna – i Ty też doskonale o tym wiesz – wie, że mam kręćka na tym punkcie. Jestem w stanie wydać bajońskie pieniądze na nowe perfumy, których, nomen omen, mam już ponad 50 flakonów. Jak wiesz, sięgnęliśmy po olfaktorykę również w Fundacji. To chyba jedyna organizacja, która korzysta z tak niezwykłego narzędzia wyrazu. Tworzenie perfum inspirowanych naturą kobiet to spełnienie mojego wielkiego marzenia. Angażujemy kolejny zmysł i włączamy go w naszą opowieść o kobiecości.
Anna: To pasjonujące życie, między obrazem a zapachem. Czym pachną Twoje muzy?

Maksymilian: Każda czymś innym. Czym pachnie dzisiaj Anna Karczmarczyk?
Anna: Poczekaj… Dzisiaj jest to miks marakui, kwiatu lotosu i różnych drzew. Ciężkość z odrobiną słodyczy i rześkości.
Maksymilian: Pozwól zatem, że odpowiem trochę poetycko: moja muza, Anna Karczmarczyk pachnie miksem charyzmy, pewności siebie i przygody. Pachnie ciężkim sacrum i słodkim profanum. Na początku jak tchnienie wiatru, później jak wartki strumień. Na końcu dopiero dostrzegasz, że pod spodem kryje się zapach wyrwanej z kontekstu zwrotki, która jest częścią wielkiej, nieskończonej jeszcze pieśni. Psalmu o kobiecości. Tak pachnie moja muza.
Sesja: fotografie Karol Tomaszewski, makijaże Klaudia Czępińska, stylizacje Angelika Józefczyk